Już raz pisałem na temat kluczowej roli motywacji w uczeniu się języka. Czas rozwinąć tę myśl, skoro to tak ważne. Każdy adept języka obcego musi sobie jasno uświadomić, że to on sam jest reżyserem przyszłego sukcesu lub porażki. Nie umniejszając roli pozostałych czynników potrzebnych dla dobrego uczenia się, bez wyciągnięcia wniosków z powyższego prostego stwierdzenia nie zaczynajmy się uczyć, bo zmarnujemy cenny czas.
Nauczyć się języka bez szkoły
Otóż nie można uczyć się języka bez własnego zaangażowania, własnego wysiłku. Po prostu nikt za nas tego nie zrobi. Ani najlepszy nauczyciel, znający język jak sam Szekspir, ani najbardziej renomowany podręcznik, wsparty całą gamą materiałów dodatkowych. Da się natomiast nauczyć języka bez szkoły, bez nauczyciela, bez podręcznika, bez żadnej metody, a nawet bez talentu lingwistycznego. Każdy wymieniony brak w jakimś stopniu utrudnia osiągnięcie celu, ale nie uniemożliwia. Wystarczy sobie uświadomić, że zrobiliśmy to już raz. Przecież zanim zetknęliśmy się ze szkołą, nauczycielami czy podręcznikami, czyli przed osiągnięciem 6-7 roku życia, byliśmy już nieźle komunikatywni i całkiem biegli w posługiwaniu się naszym „mother tongue” – językiem polskim. Już w momencie pójścia do szkoły byliśmy zdolni wyrazić niemal wszystko, co chcieliśmy. Byliśmy nawet dużo bardziej pewni swojej doskonałości, niż po wielu kolejnych latach spędzonych w szkołach – po prostu nie wiedzieliśmy, jak jesteśmy niedoskonali. Wielu marzyłoby znać język obcy co najmniej tak dobrze, jak znaliśmy język polski przed pójściem do szkoły.
Da się natomiast nauczyć języka bez szkoły, bez nauczyciela, bez podręcznika, bez żadnej metody, a nawet bez talentu lingwistycznego.
Uświadommy sobie jasno, że posiadanie najlepszego samochodu świata, jeżeli stoi nieużywany w garażu, a my nawet nie mamy prawa jazdy, nie czyni z nas Krzysztofa Hołowczyca. Nie wiem, od czego Hołowczyc zaczynał – pewnie od małego fiata. Jeżdżenia samochodem można nauczyć się na czymś znacznie prostszym, na przykład na gokarcie – tak zaczynał Robert Kubica. Z dalekiej perspektywy zawistników patrząc, wydaje się, że ich sukcesy wynikają z talentu i znakomitego sprzętu, ale zapytajcie ich, jaka jest prawda. Oni wiedzą najlepiej – bez pracy nie ma kołaczy. Zapisanie się do najlepszej szkoły, lekcje u znakomitego nauczyciela, kupienie renomowanych podręczników – ależ oczywiście, to ten najlepszy samochód w garażu. Lecz dopiero nasze codzienne działanie, nieefektowna, systematyczna, mrówcza praca, to jedyna gwarancja końcowego sukcesu.
Jakie masz potrzeby?
No dobrze, ale gdzie tu o motywacji ? Już spieszę… Zwróćcie uwagę, co nas skłoniło do uczenia się polskiego w wieku przedszkolnym – jedynie codzienna potrzeba. Nikt nam nie kazał, nie popędzał, nie robił klasówek. W sposób najbardziej naturalny i bezstresowy opanowaliśmy trudną i skomplikowaną umiejętność, nie widząc w tym zresztą żadnego powodu do dumy. Nie pamiętam, kiedy nauczyłem się słowa „stół”, kiedy „atrakcyjny”, a kiedy dowiedziałem się, że mam mówić „oni byli”. Wiem natomiast, że przez kilka lat życia mój mózg intensywnie przyjmował i analizował informacje językowe, żeby ćwiczyć je w codziennym działaniu.
Co nas skłoniło do uczenia się polskiego w wieku przedszkolnym – jedynie codzienna potrzeba.Z nauką języka obcego powtórzyć tego nie damy rady, bo niestety nie mamy już dwóch lat. Jesteśmy w zupełnie innym miejscu naszego życia, musimy zatem postępować inaczej. Jedno jest wspólne z tym naturalnym, dziecinnym poznawaniem języka. Musimy mieć codzienną potrzebę używania języka obcego.
I tu już moja rola się kończy, a zaczyna Twoja, Szanowny Uczniu. Jest milion powodów, dla których mamy potrzebę robienia czegokolwiek. Ale to są tylko nasze prywatne powody, od których wara wszystkim dobrym radom i doradzaczom. Jakie ja miałem osobiste powody do uczenia się? Pewnie mocne, bo coś mi się tam w nauce języka obcego udało. A czy Ty już wiesz, jakie są Twoje? Kiedy sobie je z pełną szczerością uświadomisz – to najważniejsze masz za sobą. Reszta to pikuś. Przepraszam, Mr Pikuś!